Bohema pisarska jako reprezentacja świata artystów
Słowo bohema ma w sobie tyle tajemnic i magii, że moją wyobraźnię pobudza już samo powtarzanie go, smakowanie w ustach niczym łyku zacnego kordiału. Dziś wydaje się o tyle ciekawsze i barwniejsze, że szkoła wpoiła w nas obraz artysty jako człowieka idealnego, ułożonego i właściwie bez skaz. Tymczasem historia pokazuje, że było zupełnie inaczej, że twórcy – również, a może przede wszystkim pisarze – to w przeważającej mierze barwni i ekstrawaganccy indywidualiści, niewolni od wielkich wewnętrznych konfliktów.
Źródło: flickr.com, pl.wikipedia.org
Bohema – co to jest?
Bohema to zbiorcza nazwa środowiska, którego członkowie wyznaczali i wyznaczają nowe kierunki w sztuce. Przedstawiciele tej grupy wspólnie spędzają czas, tworząc oraz bawiąc się, i to bynajmniej nie przy szklance rumianku. Dla twórczości i obyczajowych szaleństw uskutecznianych przez przedstawicieli bohemy charakterystyczne jest jawne ‒ demonstracyjne wręcz ‒ łamanie zasad panujących w danym społeczeństwie oraz pogarda dla konwenansów. Przedstawiciele awangardy spotykali się więc często z niechęcią, a nawet z ostracyzmem społecznym. Samo słowo pochodzi z języka francuskiego, od la bohème oznaczającego cyganerię.
To jednak nie koniec lingwistycznej wędrówki, lecz właściwie jej początek. Bo trop raz chwycony prowadzi nas głębiej w mroki historii, gdzie możemy odnaleźć prapoczątek.
Francuska la bohème też ma swego przodka, a jest nim bohemus wywodzące się ze średniowiecznej łaciny. Znaczy tyle, co „mieszkaniec Czech”. Czech? Cóż u licha do bohemy mogą mieć Czesi? ‒ zapyta nie bez racji ciekawski i podenerwowany czytelnik. Spieszę z odpowiedzią. Otóż w ten sposób nazywano Romów, gdyż podejrzewano, że przywędrowali oni do Francji właśnie z Czech. Ich nomadyczny wręcz styl życia, upodobanie do zabaw stały się wzorami m.in. dla przyszłych pisarzy.
Bohema na osi czasu
Pierwsza tego typu grupa uformowała się we Francji, a jej powstanie datuje się na lata 30. XIX wieku. Za ojca bohemy uważa się francuskiego pisarza Henri Murgera, który wprowadził tę nazwę w swojej powieści pt. Sceny z życia cyganerii (Scènes de la vie de bohème). Książka ukazała się w roku 1851, ale była w istocie zbiorem opowiadań publikowanych wcześniej. Jeden z moich ulubionych cytatów z tej pozycji głosi: „Cyganeria (…) to przedsionek do Akademii, szpitala lub dołu samobójców”. Trzeba przyznać, że zawarto tu sporą dawkę krytycyzmu. Krytycyzmu, dodajmy, opartego na przesłankach merytorycznych.
W Polsce wszystko zaczęło się od grupy Cyganeria Warszawska w pierwszej połowie XIX wieku. Dla skupionych w tym środowisku artystów najwyższą wartością była poezja, a sam poeta winien ich zdaniem zajmować miejsce uprzywilejowane. Na co dzień wędrowali po wsiach: brodaci i biednie ubrani, spisywali ludowe podania i zwyczaje i tradycje. Kluczowa dla całego nurtu okazała się jednak grupa cyganerii krakowskiej. Działalność tego środowiska przypadła na lata 1890-1918. Oczywiście daty te nie są przypadkowe i słusznie kojarzą się z okresem Młodej Polski.
Choć w gronie szeroko pojętej cyganerii znajdziemy wielu twórców, jak choćby Cyprian Kamil Norwid, Wacław Szymanowski, Ferenc Molnar, Charles Aznavour czy Arthur Rimbaud, to ja chciałbym skupić się na dwóch, wszystkim znanych pisarzach. Z Polski wybrałem Stanisława Przybyszewskiego, a spoza kraju Ernesta Hemingwaya.
Stanisław Przybyszewski – programowy przywódca bohemy krakowskiej
Stanisław Przybyszewski urodził się w roku 1868, zmarł w 1927. W 1898 roku osiadł w Krakowie, gdzie objął redakcję pisma „Życie”. Od razu stał się faktycznym przywódcą artystycznym Młodej Polski. Częściej jednak mówiono o nim z racji mnożących się skandali, zarówno matrymonialnych, jak i alkoholowych. Przyjaźnił się z Janem Kasprowiczem, ale nie przeszkodziło mu to w nawiązaniu romansu z żoną przyjaciela. Panowie już podczas pierwszego krakowskiego spotkania się upili, po czym wymienili kamizelkami, co było nawiązaniem do bohaterów opisanych u Homera wymieniających się zbrojami.
Przybyszewski bywał w lokalu Zdzisława Gabryelskiego, gdzie według Boya-Żeleńskiego „wódkę przepijano szampanem, a zagryzano koniakiem”. Pewnego dnia Gabryelski padł nawet przed Przybyszewskim na kolana i ofiarował mu luksusowy fortepian. Gdy wytrzeźwiał i zrozumiał, co uczynił, było za późno. W ten sposób Przybyszewski dorobił się pierwszego mebla. Nabawił się też jednak choroby alkoholowej, która prześladowała go aż do ostatnich dni. Tadeusz Boy-Żeleński mówił nawet, że dla Przybyszewskiego alkohol był tym, czym dla Napoleona wojsko.
Ernest Hemingway jako bohater tragiczny
Hemingway urodził się 21 lipca 1899 roku, zmarł 2 lipca 1961. Był amerykańskim pisarzem i dziennikarzem, znanym z takich dzieł jak Pożegnanie z bronią czy Stary człowiek i morze. W roku 1954 otrzymał Literacką Nagrodę Nobla. Wielokrotnie drwił sobie ze śmierci – przeżył dwie katastrofy lotnicze, wstrząs mózgu, uszkodzenie wątroby, śledziony, złamanie kręgosłupa, chorował m.in. na malarię i raka skóry. Podróżował po świecie, był na frontach I wojny światowej i hiszpańskiej wojny domowej. Czterokrotnie się żenił, miał trójkę dzieci. Najchętniej tworzył w domu, we własnym gabinecie – czynił to na stojąco, przestępując z nogi na nogę. Nie oznacza to jednak, że w gabinecie spędzał życie.
Był stałym bywalcem knajp, a szczególnie upodobał sobie bar El Floridita na Kubie. Miejsce to funkcjonuje do dziś, a goście mogą podziwiać liczne pamiątki po pisarzu oraz jego naturalnej wielkości posąg przy kontuarze. To tam sączył swoje ukochane daiquiri. Jest to drink stworzony na bazie białego rumu, syropu cukrowego i soku z limetki. Często jednak zamiast syropu Hemingway prosił o… podwójną dawkę rumu. Jego motto brzmiało: „Skończyć pracę do południa, a picie do trzeciej”. Z jednego z barów Hemingway miał wynieść pisuar. Tłumaczył, że jest tam tak częstym gościem i tyle razy korzystał z toalety, że jej wyposażenie po prostu mu się należy.
Bohema jako odskocznia od koszmaru życia?
Dlaczego wybrałem akurat Przybyszewskiego i Hemingwaya? Cóż, według mnie to modelowe przykłady nie tylko wpływów bohemy na sztukę, ale również, a może przede wszystkim skrajnych namiętności kryjących się często pod maską rubasznego imprezowicza.
Przybyszewski przecież pozornie nie robił nic innego poza tworzeniem i bawieniem się. A jednak silne u niego były nastroje dekadenckie. Nie mógł wyzbyć się fascynacji tragedią, śmiercią i makabreską. Szybko zaczął więc ciążyć towarzystwu Krakowa. Musiał się wynieść i szukać przystani w Warszawie, a później w Toruniu. Hemingway postępował w zgodzie ze swoimi poglądami, zwiedział świat, tworzył. Przetrwał mnóstwo chorób, po jednej z katastrof uznano go za zmarłego i podczas rekonwalescencji czytał w prasie własne nekrologi. Wszystko po to, by ostatecznie przegrać z samym sobą. 2 lipca 1961 roku popełnił samobójstwo, strzelając do siebie z ulubionej broni. Podobne przykłady się mnożą, a wyjątki jedynie potwierdzają regułę.
Nie jest tajemnicą, że środowiska związane z szeroko pojętą sztuką od zawsze przyciągały jednostki szczególnie wrażliwe, o skomplikowanej osobowości, niejednolitej psychice i niecodziennych przyzwyczajeniach. Zaryzykuję więc twierdzenie, że bohema była i jest grupą reprezentatywną artystycznej braci. Traktuję to środowisko również jako kopalnię anegdot i inspiracji. Artur Hutnikiewicz pisał kiedyś: „(…) Baudelaire, Verlaine, Tolouse-Lautrec byli ciężkimi alkoholikami, Rimbaud, Gauguin i van Gogh to notoryczne obieżyświaty i włóczęgi, których życie przemijało w kawiarniach, knajpach, kabaretach, burdelach i w szpitalach albo po prostu na ulicy”. Nie wiem, jak czytelnicy, ale ja z rozkoszą zanurzam się w tej atmosferze.
?